Ewa Vesin studiowała na wydziale wokalnym Akademii Muzycznych w Krakowie i Wrocławiu. Następnie doskonaliła swoje umiejętności na kursie mistrzowskim na Uniwersytecie Yale w USA. Wykonywała tytułowe partie w „Halce”, „Aidzie” i „Carmen”. Niedawno zadebiutowała w Rzymie jako Renata w „Ognistym aniele” Prokofiewa i Mme Lidoine w „Dialogach Karmelitanek” Poulenca, a także na festiwalu w St. Gallen jako Maddalena di Coigny w „Andrea Chénier” Giordana. W sezonie 2023/24 Ewa Vesin występuje jako Turandot w Deutsche Oper am Rhein. Partię Toski Pucciniego śpiewała już na renomowanych scenach operowych, w tym w Hannoverze, Toulonie, Montpellier, Oslo, Pradze i w Warszawie. 3 października 2023 roku zobaczymy ją w tej roli w Staatsoper Hamburg. Sopranistce partnerować będą Young Woo Kim jako Mario Cavaradossi oraz Andrzej Dobber jako Baron Scarpia. Przedstawienie poprowadzi muzycznie Paolo Carignani.

Jolanta Łada-Zielke: Serdecznie witamy w Hamburgu i cieszymy się, że zobaczymy Panią w roli Toski. Czy kiedy wykonuje się jedną partię tak często, można popaść w rutynę, czy wręcz przeciwnie, każde nowe miejsce, każda nowa inscenizacja inspiruje Panią, żeby odczytać tę postać na nowo?

Ewa Vesin: Tak, to jest nowe odczytywanie, może nie tyle samej postaci, bo tutaj już chyba nie ma nic do odkrycia. Natomiast na pewno jest to ponowne odkrywanie partytury, za każdym razem z innym dyrygentem. Mimo że jako soliści doskonale znamy swoje partie, zwłaszcza po kiludziesięciu wykonaniach, to zawsze dostrzegamy w partyturze coś nowego. Są to często pozorne drobiazgi, na przykład w jednym takcie. I nagle orientuję się, że do tej pory nie myślałam znacząco o tym miejscu, albo nie interpretowałam tego w taki sposób. Dyrygent pyta mnie na przykład: „Czy potrzebujesz w tym miejscu brać oddech? Może poprowadźmy to jako jedną frazę, nie rozdzielajmy tej myśli”. W Hamburgu też mam nowe spostrzeżenia. Znakomicie pracuje mi się z maestro Paolo Carinianim i nie mogę się doczekać spektaklu.

© Archiwum Opera Krakowska.

J.Ł.-Z.: Pamiętam, jak „uratowała” Pani „Halkę“ w Theater an der Wien w grudniu 2019, zastępując chorą Corinne Winters.

E. V.: Muszę powiedzieć, że bardzo lubię tak zwane jump-ins i towarzyszący im przypływ adrenaliny. Poza tym uwielbiam być na scenie, bo to zawsze napełnia mnie pozytywną energią. Akurat na dzień przed tym spektaklem, zadzwonił późnym wieczorem mój agent i zapytał, co teraz robię. A ja właśnie przyjechałam do domu do Wrocławia i spokojnie przygotowywałam się do Świąt Bożego Narodzenia, lepiąc uszka i popijając czerwone wino. Agent mówi: „To idź spać, bo jutro rano lecisz do Wiednia na zastępstwo”. Podróż samolotem, łącznie z międzylądowaniem w Monachium, zajęła mi cały dzień. We Wiedniu wylądowałam o 18:00 i od razu pojechałam taksówką do teatru. Tam zjadłam coś na szybko, rozśpiewałam się w ciągu paru minut w toalecie, założyłam kostium, poddałam się błyskawicznej charakteryzacji i od razu weszłam na scenę. Ta „Halka” była dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Odczuwałam wtedy zupełnie inny rodzaj mobilizacji, niż przy spektaklu planowanym. Z reakcji widzów zorientowałam się, że oni też odczuli tę mobilizującą energię, tak samo zresztą muzycy w orkiestrze i dyrygent Łukasz Borowicz, z którym znamy się od dawna.

J.Ł.-Z.: Poruszała się Pani zupełnie swobodnie w tej scenografii, jakby Pani już ją znała.

E. V.: Halkę śpiewam już od lat, a w tę produkcję miałam wejść w kolejnym sezonie w Teatrze Wielkim. Byłam na trzech – czterech próbach i zobaczyłam, jak Mariusz Treliński ustawia topografię sceny. Pierwszy i drugi akt miałam jako tako w pamięci, ale przy końcówce to już była pełna improwizacja. Ale wszystko poszło dobrze, też dzięki pomocy kolegów i inspicjentów, którzy prowadzili mnie od wejścia do wyjścia i mówili, co mam robić.

J.Ł.-Z.: W 2019 roku śpiewała Pani w Rzymie partię Renaty w „Ognistym Aniele“ Prokofiewa. Podobno nie jest to opera dla osób o słabych nerwach.

E. V.: Na pewno. Muszę powiedzieć, że praca nad tym utworem, przez pięć tygodni prób, była żmudna i wyczerpująca. Nie tylko dlatego, że materiał muzyczny jest trudny do opanowania pamięciowego, przeanalizowania i do zaśpiewania, ale treść tej opery jest bardzo mroczna. Przez wszystkie pięć aktów jestem cały czas na scenie. Chyba nigdy przedtem nie pracowałam tak intensywnie i nie przeżyłam tak ogromnego wyczerpania emocjonalnego. Wcześniej przeczytałam pierwowzór libretta – powieść Walerego Briusowa pod tym samym tytułem. Później wystawialiśmy „Ognistego anioła” w Teatrze Wielkim w Warszawie w 2020 roku, w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Było to zaraz na początku pandemii koronawirusa, czego jeszcze nie byliśmy świadomi. Kilkoro z nas zaraziło się od kolegi solisty, który akurat wrócił z Wuchan. W spektaklach Trelińskiego jump-in nie jest możliwy, więc grałam na scenie z czterdziestostopniową gorączką, a inna solistka śpiewała za mnie zza kulis. Nie chciałabym przeżywać tego jeszcze raz.

J.Ł.-Z.: Na Festiwalu w Sankt Gallen występowała Pani jako Maddalena di Coigny w „Andrea Chénier“ Umberta Giordana. Nie jest to opera często wystawiana, chociaż ciekawa pod względem muzycznym, zwłaszcza ostatni akord, w którym perkusja naśladuje spadające ostrze gilotyny.

E. V.: „Andrea Chénier“ wpisuje się w nurt opery werystycznej, co dzieła Pucciniego i Mascagnego. Właściwie każda scena sprawia, że nas jako solistów i widzów przechodzą ciarki. Każda aria, duet, czy ensemble są tak niesamowicie gęste emocjonalnie, że z wielką przyjemnością się je wykonuje i odbiera. W Sankt Gallen śpiewałam Maddalenę po raz pierwszy. Wcześniej miałam to robić w Chile, ale z powodu pandemii odwołano projekt, więc nie miałam okazji przygotowywać tej roli w teatrze. A warunki panujące na takich festiwalach są specyficzne. W Sankt Gallen występowaliśmy na wolnym powietrzu, orkiestra była oddalona od nas o kilkaset metrów, dźwięk rozchodził się przez głośniki i trzeba było zgrać się z ruchem ręki dyrygenta, który na ekranie widzieliśmy z opóźnieniem. Tymczasem przy wykonywaniu muzyki werystycznej bardzo ważny jest nieustanny kontakt solistów z dyrygentem i orkiestrą. Trudniej jest nam budować pewne emocje, jeśli musimy skupiać się bardziej na kwestiach technicznych. Chętnie znów zaśpiewałabym Maddalenę, ale już na scenie w teatrze.

J.Ł.-Z.: Obenie przygotowuje Pani rolę Brunhildy w „Walkirii“. Gdzie i kiedy będziemy mogli Panią w niej zobaczyć?

E. V.: Będą to dwa koncertowe wykonania w Teatro Comunale di Bologna, pod batutą Oksany Lyniv, która jest tam Generalną Dyrektorką Muzyczną. Z Maestrą śpiewałam już Turandot w Rzymie i ta propozycja wyszła od niej. Muszę powiedzieć, że czekałam na nią, bo ja dość szybko zaczęłam śpiewać Wagnera. Mając 27 lat wykonywałam partię Zyglindy w Operze Wrocławskiej. Studia kończyłam jako mezzosopran i w początkowym okresie kariery oscylowałam pomiędzy mezzosopranem a sopranem dramatycznym, aż przyszedł taki moment, kiedy musiałam się określić. Ale moja pierwsza poważna rola sopranowa to właśnie Zyglinda, choć byłam wtedy młodą śpiewaczką, zdobywającą dopiero doświadczenie. Bardzo dobrze wspominam ten okres, bo przygotowywaliśmy „Pierścień Nibelunga” przez kilka sezonów. Zaśpiewałam w nim wszystkie role sopranowe, od Leśnego Ptaka po Gutrune, więc doskonale znam cały cykl. Występowałam również jako Venus w „Tannhäuserze”, ale to Brunhildę uważam za partię wieńczącą repertuar sopranu dramatycznego. W tym momencie mojego życia mogę spokojnie i świadomie podejść do tej roli i bardzo się z tego cieszę.

J.Ł.-Z.: Jaka jest pani ukochana rola, która najbardziej pasuje do Pani osobowości, tak że nie trzeba nad nią wiele pracować?

E. V.: Nie ma tak, żebym nad jakąś postacią nie musiała pracować. Ale im więcej i częściej jakąś śpiewam, przez kolejne sezony, to te role są dla nas zdecydowanie bardziej organiczne i łatwiej ponownie w nie wchodzić. Turandot nie śpiewam jeszcze tak długo, jak na przykład Toskę, więc ona potrzebuje z mojej strony większego skupienia i zaangażowania. Zresztą pierwsze dwadzieścia minut tej partii to jest ciężkie, ogromne śpiewanie na maksymalnym skupieniu. Myślę, że czas też tu ma znaczenie. Im więcej śpiewa się spektakli z daną partią, to z biegiem czasu staje się ona częścią nas.

© Archiwum Opera Narodowa.

J.Ł.-Z.: Studiowała Pani też Zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Czy to połączenie kariery artystycznej z umiejętnościami managerskimi było od początku Pani celem?

E. V.: Zawsze chciałam prowadzić działalność edukacyjną i zostawić jakiś ślad po sobie w moim rodzinnym mieście Lublinie. Postanowiłam więc zorganizować tam międzynarodowy konkurs wokalny. Ale żeby to zrealizować, potrzebowałam minimum podstawowej wiedzy na temat prowadzenia takiej działalności. Dlatego podjęłam studia menadżerskie. Dzisiaj robi tak wielu artystów, pewnie dlatego, że nie wiemy, jak długo potrwa nasza kariera. Moment zejścia ze sceny jest dla nas wielkim znakiem zapytania, nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi. Ilość wyższych uczelni jest ograniczona, więc nie wszyscy będą mogli znaleźć zatrudnienie jako pedagodzy. A większość artystów to osoby aktywne zawodowo, bo my ciągle pracujemy, przemieszczamy się i lubimy kontakt z ludźmi. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym za dziesięć lat spędzać czas tylko w fotelu z książką. Stąd te studia, chęć nieustannego rozwijania się i pokonywania barier. Tak zrodził się pomysł konkursu wokalnego Opera Masterclass im. Antoniny Campi z Miklaszewiczów (1773-1822). Była to pierwsza polska śpiewaczka, która zrobiła międzynarodową karierę. Napisaliśmy projekt z moim przyjacielem i przystąpiliśmy do konkursu na działaność kulturalną i edukacyjną, która wpisywałaby się w stały kalendarz działalności Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. Konkurs ten wygraliśmy.

J.Ł.-Z.: Jakie znaczenie ma ten konkurs dla młodych adeptów sztuki wokalnej?

E. V.: Obecnie przygotowujemy jego czwartą edycję. Do pierwszego etapu zgłaszają się kandydaci z całego świata. Położenie Lublina też ma tutaj znaczenie, bo dla wielu uczestników jesteśmy swego rodzaju „bramą na Zachód”. W ostatnich latach wzięło udział w Konkursie wielu śpiewaków ze Wschodu. W Polsce odbywa się kilka konkursów wokalnych, ale my nie pretendujemy do rangi Konkursu Moniuszkowskiego, bo tutaj odpadlibyśmy w przedbiegach, choćby ze względów finansowych. Ale staramy działać jak najbardziej efektywnie w ramach funduszy, którymi dysponujemy. Nie idziemy na ilość, lecz na jakość, głównie jeśli chodzi o jury. Dla młodych wokalistów ma ogromne znaczenie, kto ich ocenia. Niektóre konkursy realizowane są na etapie akademickim i tam w jury zasiadają profesorowie wyższych uczelni. Młodzież na pewnym etapie edukacji musi brać udział w takich przesłuchaniach, ale mają one charakter wewnętrzny. My zapraszamy do jury dyrektorów teatrów i agentów międzynarodowych agencji artystycznych. Jest to więc jakby pierwsza rozmowa kwalifikacyjna o pracę dla młodych ludzi. Nie tylko laureaci otrzymują propozycję współpracy. Często zdarza się, że ktoś, kto nie zdobył pierwszej nagrody, ale spodobał się danemu agentowi, dostaje taką szansę. Przykładem tutaj jest Paweł Trojak, który po udziale w naszym konkursie pojechał do Chicago Liric Opera, gdzie dokształcał się w studiu operowym, a obecnie pracuje w operze w Lyonie. Wynika stąd, że nie zawsze trzeba wygrać konkurs, ale na pewno warto wziąć w nim udział.

J.Ł.-Z.: Życie śpiewaczki operowej, to „życie na walizkach”. Jak spędza Pani czas z rodziną, kiedy Pani wraca do domu z podróży koncertowej?

E. V.: Bardzo intensywnie. Angażuję się totalnie w swoją pracę, ale jak wracam do domu, to jestem żoną i mamą, gotuję zupy, robię schabowe i sprzątam. Praktycznie nie prowadzimy życia towarzyskiego, bo jak dzwonią przyjaciele, żeby nas dokądś wyciągnąć, to ja przepraszam ich mówiąc, że teraz poświęcam czas rodzinie. Moja córka jest już dorosła i studiuje w Warszawie, ale stara się zawsze przyjechać, kiedy ja wracam do domu. Mam również czternastoletniego syna, więc moja uwaga skupia się też na nim.

J.Ł.-Z.: Dziękuję za rozmowę.


2 komentarze

Fotograf Wrocław · 2 listopada, 2023 o 5:54 pm

Byłem zachwycony, że trafiłem na tę stronę . Wielu osobom wydaje się, że posiadają rzetelną wiedzę na opisywany temat, ale tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Świetny artykuł. Będę polecał to miejsce i częściej wpadał, żeby zobaczyć nowe artykuły.

    HH · 3 listopada, 2023 o 9:59 am

    Bardzo się cieszymy! Teksty i wywiady Pani Redaktor Łady- Zielke, to zawsze kopalnia ciekawych informacji i wiedzy ze świata opery. Pozdrawiamy!

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *