fot. Kaupo Kikkas

Stephanie Childress ma na koncie wspólne koncerty z London Symphony Orchestra, Orchestre de Paris, Berlin Konzerthausorchester. Po studiach w St John’s College w Cambridge zdobyła doświadczenie jako asystentka dyrygenta w Glyndebourne i English National Opera. Pracowała przy produkcjach wystawianych przez British Youth Opera, Cambridge University Opera Society i Royal Conservatoire of Scotland. Niedawno zakończyła dwuletnią asystenturę przy Orkiestrze Symfonicznej St. Louis. Jej sezon 2023-24 obejmuje debiutanckie występy z National Arts Centre Orchestra w Ottawie, Cleveland Orchestra, Yomiuri Nippon Symphony Orchestra, Dresden Philharmonic, Royal Scottish Symphony Orchestra i z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia (21.04.2024). 

Rozmowa Stephanie Childress z Jolantą Ładą-Zielke odbyła się z okazji niedawnego debiutu artystki w Hamburger Staatsoper, gdzie dyrygowała wznowioną produkcją „Uprowadzenia z Seraju” W.A. Mozarta w reżyserii Davida Böscha.

Jolanta Łada-Zielke: Czy od zawsze marzyłaś o karierze dyrygentki

Stephanie Childress: Początkowo nie chciałam być muzykiem. Jako mała dziewczynka uczyłam się gry na skrzypcach i traktowałam to jak poważne hobby, ale nie sądziłam, że będę zajmować się tym do końca życia. Nie pochodzę z muzycznej rodziny i zawsze uważałam zawód muzyka za ciężki. Ale w wieku 12-13 lat, odkryłam swoją miłość do opery. Uciekałam z lekcji i szłam do English National Opera w Londynie, żeby przyglądać się próbom. To, co tam zaobserwowałam, siedząc na widowni, zafascynowało mnie do tego stopnia, że postanowiłam nie tylko zostać muzykiem, ale właśnie dyrygentką. Pierwszą operą, którą widziałam jako dziecko, był prawdopodobnie „Czarodziejski flet”. Ale to trzy inne pomogły mi w podjęciu tej życiowej decyzji: „Kawaler srebrnej róży” Richarda Straussa, oraz „Billy Budd” i „Śmierć w Wenecji” Benjamina Brittena.

J. Ł.-Z.: Jaki był Twój kolejny krok? 

S. Ch.: W wieku 15 lat zdecydowałam, że nie chcę już chodzić do szkoły, ale od razu na uniwersytet, żeby zrobić dyplom w college’u muzycznym. Od 16 do 19 roku życia studiowałam muzykologię w St John’s College w Cambridge. W wolnym czasie dyrygowałam różnymi utworami muzyki klasycznej, ale opera tkwiła ciągle w mojej głowie.

J. Ł.-Z.: Czy podczas studiów miałaś możliwość pracy z profesjonalną orkiestrą?

S. Ch.: Wybrałam uczelnię w Cambridge celowo, ponieważ są tam bardzo dobrzy muzycy, zarówno nauczyciele, jak i studenci. W trakcie nauki pracowałam głównie z moimi przyjaciółmi studentami. Stawiałam z nimi pierwsze kroki w zawodzie dyrygenta, a z niektórymi przyjaźnię się do dziś. Robiliśmy próby, podczas których pracowaliśmy nad symfoniami, operami i operetkami. Cambridge ma bogatą tradycję chóralną, dlatego jest tam też wielu śpiewaków. Wielu wokalistów wykonujących muzykę liturgiczną w St John College przechodzi potem do opery. Pierwszą operą, którą dyrygowałam, był „Gwałt na Lukrecji” Benjamina Brittena. 

J. Ł.-Z.: Podziwiam Cię , bo to trudna opera, zarówno muzycznie, jak i pod względem treści. Największe wrażenie robi na mnie scena, kiedy przyjaciółki tytułowej bohaterki budzą się rano i śpiewają „What a lovely day”, nie wiedząc, co spotkało Lukrecję ubiegłej nocy…

S. Ch.: Tego typu kontrasty są charakterystyczne dla Brittena. On wie, jak powiązać opowiadaną historię z muzyką. Postać Lukrecji jest podobna do Salome i Elektry. Wszystkie te kobiety przechodzą niezwykle trudne doświadczenia. Fascynujące jest śledzenie, jak sobie z tym radzą i jak traktuje je otoczenie. „Gwałt na Lukrecji” to ambitny utwór, którego temat jest wciąż aktualny.

J. Ł.-Z.: Co fascynuje Cię najbardziej w operze? Jej wszechstronność?

S. Ch.: Tak, opera to „Gesamtkunstwerk”, jak powiedział Richard Wagner, która łączy wszystkie formy sztuki. Podoba mi się też muzyka symfoniczna, którą wykonywałam jako skrzypaczka i robię to do dziś. Ale najbardziej lubię współpracę z reżyserem, scenografem, projektantem kostiumów i wszystkimi osobami zaangażowanymi w inscenizację opery. Uważam, że lepiej być zaangażowaną we własne projekty nawet za bardzo, niż za mało. Czasami dyrygent jest ostatnią osobą, która pojawia się w sali prób. Ja chcę być tam zawsze od samego początku, brać udział w dyskusjach i współpracując ze wszystkimi, którzy biorą udział w danej produkcji. W operze fascynuje mnie również dialog między muzyką a tekstem.

fot. Karolina Heller

J. Ł.-Z.: Czy jeśli wykonujesz muzykę symfoniczną, traktujesz to jak rodzaj odpoczynku od opery?

S. Ch.: To nigdy nie jest odpoczynek, lecz kolejne wyzwanie. Myślę zarówno o operze jak i muzyce symfonicznej w ten sam sposób. W obu przypadkach mam do czynienia z pewnym rodzajem narracji, którą tworzę zarówno na scenie lub estradzie, jak i w mojej głowie. Moim zadaniem jest przekazanie tej narracji orkiestrze i publiczności.

J. Ł.-Z.: Czy masz plany dotyczące oratoriów?

S. Ch.: W tym obszarze chciałabym zdziałać więcej, bo oratorium to dla mnie idealna synteza opery i symfonii. Dyrygowałam już IX Symfonią Beethovena, którą uważam za najlepszy przykład takiego połączenia. Moim ulubionym oratorium jest „Eliasz” Mendelssohna i mam nadzieję, że w przyszłości poprowadzę je w Europie. Przed pandemią miałam w Londynie orkiestrę, z którą wykonywałam różne oratoria i msze żałobne, a w 2019 roku poprowadziłam z nimi Requiem Brahmsa.

J. Ł.-Z.: Jakie cechy powinien posiadać według Ciebie idealny reżyser operowy?

S. Ch.: Powinien być komunikatywny. Chciałabym prowadzić dialog z reżyserem, ponieważ opera jest dramatem, ale połączonym z muzyką. Myślę, że nie można ich rozdzielać. Nawet jeśli tekst i muzyka pokazują różne rzeczy, to wszystko po to, aby oddziaływały na publiczność  równolegle. Przy „Uprowadzeniu z Seraju” w Hamburgu pracowałam z Maike Schuster, odpowiedzialną za wznowienie tej produkcji i uważam, że jest fantastyczna. Cały czas rozmawiałyśmy o naszych pomysłach, czy ten lub inny wątek znajduje się w muzyce, w tekście, czy w akcji scenicznej. Uwielbiam pracować nad operą w taki sposób. Nie ze wszystkimi reżyserami potrafię się dogadać bez problemu, ale w tym przypadku komunikacja jest idealna.

J. Ł.-Z.: W Twojej dotychczasowej karierze Mozart pojawia się najczęściej obok Brittena. Czy to przypadek, czy Mozart też jest Twoim ulubionym kompozytorem?

S. Ch.: Pytasz o mojego ulubionego kompozytora? To tak jakbyś pytała matkę o ulubione dziecko (śmiech). Trudno mi na to odpowiedzieć, bo moje preferencje zmieniają się każdego dnia. Teraz na topie jest Mozart, bo dyryguję „Uprowadzeniem z Seraju” w Hamburgu, a w listopadzie i grudniu „Don Giovannim” w Glyndebourne. Ale w styczniu 2024 roku jadę do Ameryki, aby pracować nad utworami Mendelssohna, Debussy’ego i Szostakowicza. Wynika stąd, że codziennie mogę mieć innego ulubionego kompozytora.

J. Ł.-Z.: A więc nie obawiasz się, że ktoś przypnie Ci łatkę „dyrygentki mozartowskiej”?

S. Ch.: Nie, nie boję się takiej etykietki, bo po prostu wiem, co chcę robić. A nie chcę robić wyłącznie Mozarta. Chociaż, jeśli do końca życia miałabym wykonywać tylko jego muzykę, nie byłoby to takie złe, bo on jest genialny. Może kiedyś w przyszłości powiem z dumą, że już mam za sobą 20 mozartowskich produkcji? To byłoby niesamowite. A jeśli nawet ktoś myślałby o mnie stereotypowo, jako o „dyrygentce mozartowskiej”, to są też inni kompozytorzy, których utwory zamierzam wykonywać.

fot. Kaupo Kikkas

J. Ł.-Z.: W przyszłym roku wystąpisz także z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach?

S. Ch.: Tak, to będzie mój pierwszy raz, w kwietniu przyszłego roku. Zagramy międzynarodowy repertuar z utworami Bohuslava Martinu, Fryderyka Chopina i Carla Nielsena. Cieszę się na tę współpracę i mam nadzieję, że nie skończy się na jednym koncercie. 

J. Ł.-Z.: Jakie znaczenie ma dla Ciebie debiut w Staatsoper Hamburg?

S. Ch.: Zawsze marzyłam o dyrygowaniu w którejś z największych niemieckich oper i cieszę się, że to marzenie spełniło się właśnie w Hamburgu. Bardzo mi się tu podoba i mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę. Niemcy mają bardzo bogatą historię tego gatunku. Chcę poprowadzić wykonania wielu niemieckich oper, więc praca w tym miejscu wiele dla mnie znaczy.

J. Ł.-Z.: A jakimi utworami chciałabyś zadyrygować w przyszłości?

S. Ch.: Moim największym marzeniem jest nagranie wszystkich oper Benjamina Brittena, nawet tych mniejszych, na przykład opery kameralnej „The Turn of the Screw” i „Paul Bunyan”. Jeśli chodzi o muzykę symfoniczną, chciałabym poprowadzić „Święto wiosny” Strawińskiego. Co się tyczy oratoriów, to nie mogę się doczekać dyrygowania „Eliaszem” Mendelssohna, bo termin już jest ustalony. „Eliasz” jest jednym z pięciu moich najulubieńszych utworów. Marzę też o dyrygowaniu operami Richarda Wagnera. 

Dziękuję za rozmowę. 
Jolanta Łada-Zielke.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *