Latający Holender” Wagnera, 15 lipca 2023 w Operze Leśnej w Sopocie, początek I aktu

Powrót Richarda Wagnera na scenę Opery Leśnej w Sopocie po 83 latach przebiegł bez wielkiej pompy i zadęcia, ale widać było ogromne zaangażowanie wszystkich: od dyrekcji artystycznej i organizatorów, poprzez dyrygentów, śpiewaków, instrumentalistów, na ochroniarzach i bileterach kończąc. Pierwszy Baltic Opera Festival w Gdańsku i Sopocie zaprezentował dwie skrajnie różne produkcje muzyczne: operetkę Karola Szymanowskiego „Loteria na mężów, czyli narzeczony nr 69″ oraz „Latającego Holendra” Wagnera. Może to właśnie różnorodność gatunków stanie się wyróżnikiem tego wydarzenia artystycznego? Pierwszy raz ma zawsze cechy eksperymentu, ale ten można uznać za udany. Przysłowiowy „diabeł” tkwił w kilku szczegółach, dotyczących zwłaszcza inscenizacji wagnerowskiej. 

Organizatorzy wykonali godną podziwu pracę promocyjną. Jeszcze w dniu rozpoczęcia imprezy młodzi ludzie rozdawali ulotki na ulicach Gdańska, a lokalne stacje radiowe emitowały zapowiedź festiwalu z fragmentem uwertury Latającego Holendra”. Ale podczas wieczoru otwierającego, na scenie Opery Bałtyckiej zakrólowała lżejsza muza. 

Muzyczna bombonierka

Inscenizacja „Loterii na mężów…” Karola Szymanowskiego w wykonaniu zespołu Opery Krakowskiej w reżyserii Marcina Sławińskiego i pod batutą Piotra Sułkowskiego okazała się trafnym wyborem na otwarcie Festiwalu. Akcja operetki rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, a temat –poszukiwanie partnera życiowego – jest wciąż aktualny. Wojciech Tomczyk wzbogacił przeszło stuletnie libretto Juliana Krzewińskiego-Maszyńskiego o współczesne dialogi. Dzięki temu spektakl zaciekawił miłośników nie tylko operetki, ale także Sherlocka Holmesa, Herkulesa Poirota czy Forresta Gumpa. Bohaterowie cytują powiedzenie tego ostatniego: „Życie jest jak pudełko czekoladek”. 

“Loteria na mężów, czyli narzeczony nr 69” Karola Szymanowskiego na otwarciu Baltic Opera Festival w Operze Bałtyckiej w Gdańsku 14 lipca 2023

Na scenie ścierają się ze sobą dwie grupy, których cele są zgoła odmienne; każda członkini Klubu Starych Panien chętnie zmieniłaby swój status, natomiast panowie należący do Klubu Wesołych Wdowców wręcz przeciwnie. Ale jak to w operetce, na końcu „wilk jest syty, a owca cała”, toteż mamy przynajmniej dwie pary, połączone bez pomocy tytułowej loterii, bo ta okazuje się sprytnym oszustwem. Główna bohaterka Sara Troodwood (w tej roli rewelacyjna wokalnie Justyna Khil) nie tylko samodzielnie znajduje upatrzonego partnera życiowego, ale z grupą przyjaciółek okrada bank, aby zdobyć pieniądze na posag. Zaskakujące zwroty akcji i tryskające humorem dialogi sprawiają, że zarówno polscy jak i zagraniczni goście dobrze się bawią. Tekst libretta wyświetlano w języku polskim i angielskim.

Pod względem muzycznym krakowscy artyści pokazali się na gdańskiej scenie z jak najlepszej strony. Obok doświadczonych śpiewaków, jak Magdalena Barylak i Tomasz Kuk, wystąpili młodzi adepci i absolwenci Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie. Są jak „muzyczne pralinki” z różnym nadzieniem, ale wszystkie wyborne. Niestety, nie starczy miejsca, by napisać parę słów o każdym z tych świetnie zapowiadających się śpiewaków. Chciałabym wyróżnić kontratenora Jakuba Foltaka, który w jednej, ale bardzo efektownej arii pokazał piękno brzmienia głosu i znakomitą technikę wokalną. Mam nadzieję zobaczyć go w przyszłości na festiwalu Bayreuth Baroque.

Herkules Poirot (Jakub Foltak) i Sherlock Holmes (Piotr Maciejowski) demaskują oszustwo, jakim jest loteria na mężów.

Śpiewakom towarzyszyła orkiestra pod batutą dyrektora artystycznego Opery Krakowskiej, Piotra Sułkowskiego, który fragmentom humorystycznym nadał energię i siłę, a partiom lirycznym czułość i ciepło. Ta produkcja mogłaby śmiało jechać w trasę po całym świecie. Zalecałabym tylko przetłumaczenie tekstu libretta na niemiecki – język ojczysty operetki. 

„Leśny” Holender

15 lipca 2023, godzina 21:10. Spektakl rozpoczyna się z lekkim opóźnieniem, bo ciągle schodzą się goście. W orkiestronie na podium staje maestro Marek Janowski. Starsi niemieccy melomani są zadowoleni, że podczas uwertury nic się nie dzieje, mogą więc spokojnie wsłuchać się w brzmienie orkiestry i wprowadzić w nastrój. Kurtyna to rozciągnięty biały żagiel z logo festiwalu, który marynarze zwijają na początku pierwszej sceny. Zza niego wyłania się scena w aranżacji Borisa Kudlički: wnętrze wraku statku. Marynarze cumują go do brzegu, a następnie zasypiają stłoczeni w okrągłym basenie wraz z Dalandem. W tle ciemna ściana lasu, rozświetlana raz po raz dyskretnymi błyskami, to znów wiązkami ostrzejszego światła. Wszystko to potęguje nastrój tajemniczości.

Holender wyłania się z lasu wraz z grupą tancerzy. Jego biały, elegancki frak kontrastuje z ubogimi strojami marynarzy i prządek. Tajemniczy i ponury, ale bogaty przybysz pojawia się wśród ludzi, którzy najwyraźniej ledwo wiążą koniec z końcem i stracili nadzieję na poprawę losu. Marynarze piją i próżnują, a prządki udają, że pracują, kiedy dogląda ich Mary. Senta, dzięki zdecydowanej, choć marzycielskiej postawie, jawi się jako najbardziej autentyczna z nich. Wizerunek Holendra, w który się wpatruje, to naturalnej wielkości biała szmaciana kukła.

Andrzej Dobber jako Holender

Na końcu Senta przecina sobie gardło nożem i zastyga jak posąg, podtrzymywana przez troje tancerzy ze świty Holendra. Dla mnie taki finał bardziej pasuje do „Lohengrina”. W warstwie muzycznej „Holendra pojawia się na końcu spowolniony liryczny fragment Ballady Senty w D-dur, z małym wychyleniem w kierunku g-moll. I właśnie to rozświetlone D-dur na końcu symbolizuje wyzwolenie Holendra od ciążącej nad nim klątwy i połączenie z ukochaną. Nie pokazano tego w warstwie scenicznej, co mnie trochę rozczarowało. Motyw wybawienia drugiej osoby przez miłość jest w twórczości Wagnera bardzo ważny. Tymczasem ostatnio reżyserzy upodobali sobie mniej lub bardziej okrutne samobójstwa wagnerowskich bohaterek, którym nie towarzyszy żadna głębsza refleksja. W Hamburgu „uśmiercił” ostatnio Sentę w podobny sposób Michael Thalheimer, a Kornél Mundruczó Elżbietę w „Tannhäuserze”. Ja w tym wypadku trzymam stronę kompozytora. 

Orkiestra Opery Bałtyckiej pod batutą Marka Janowskiego wydobyła wszystkie niuanse dynamiczne, imitując z narastającym impetem odgłosy burzy, a fragmenty liryczne z dużą dozą ciepła. Spośród śpiewaków niezaprzeczalnie najlepiej wypadł Dominik Sutowicz jako Sternik. Łączy on piękno brzmienia tenorowego głosu z precyzją wykonania. Każda fraza jest u niego przemyślana, każdy dynamiczny środek wyrazu umiejętnie wykorzystany – od delikatnego piano po dramatycznie wycieniowane forte. Sutowicz podbił serca publiczności swoją interpretacją arii „Mit Gewitter und Sturm aus fernem Meer”.

Śpiewający rolę tytułową Andrzej Dobber zachorował na krótko przed festiwalem i na próbie generalnej zastąpił go Tomasz Konieczny. Dobber wystąpił jednak na premierze 15 lipca i nie było znać po nim wcześniejszej niedyspozycji. Tylko raz „zniknął” na niskich dźwiękach, ale potem już do końca czarował słuchaczy głębokim basem, brzmiącym szlachetnie we fragmentach lirycznych i z porywającym tragizmem w tych, w których jego bohater żalił się na swój tułaczy los. Jego sceniczną partnerkę Richardę Merbeth widziałam już wcześniej w roli Senty. W Operze Leśnej pokazała cały swój kunszt wokalny, choć w rejestrze piersiowym brzmiała chwilami za ostro. Za to na wysokich dźwiękach osiągała pełnię dramatycznej ekspresji.

Senta (Ricarda Merbeth) i Mary (Małgorzata Walewska)

W niczym nie ustępowała jej Małgorzata Walewska jako Mary, która zachwycała ciemną, czułą barwą głosu, pewną górą i świetną dykcją. Franz Havlata, weteran oper wagnerowskich, bardzo rozważnie dozował głos, poza tym dodał nieco humoru swojej postaci. Jego Daland jawi się jako schorowany starzec na wózku inwalidzkim, któremu siły i witalność przywraca wizja bogactwa przyszłego zięcia. Fortunę Holendra symbolizuje ogromna, ciężka sztaba złota, której nie jest w stanie podnieść cała załoga statku Dalanda. 

Najmniej podobał mi się Stefan Vinke (Eric), który śpiewał zbyt forsownie, jakby nie czuł się pewnie w akustyce Opery Leśnej. Jego głos brzmiał twardo i szorstko. To poniekąd odpowiada charakterowi Erica, ubogiego myśliwego, którego miłość do Senty jest – jak on sam – prosta, surowa i konkretna. Ale w cavatinie w trzecim akcie Vinke nierównomiernie rozłożył siły i po kulminacyjnym punkcie siła jego przekazu wyraźnie osłabła. 

Dykcja zarówno niemieckich, jak i polskich solistów była zadowalająca, czego niestety nie można powiedzieć o chórze, choć prządki w drugim akcie śpiewały bardziej zrozumiale niż marynarze w trzecim. Wprawdzie „Steuermann! Lass die Wacht” to prawdziwy „łamaniec językowy”, ale w wykonaniu chóru Opery Bałtyckiej wyraźnie słychać było luki, jakby członkowie chóru zapomnieli tekstu. Poza tym śpiewali bardzo nierytmicznie. Tak było podczas pierwszego wieczoru 15 lipca. Jeśli wierzyć koleżankom i kolegom, którzy obejrzeli drugie przedstawienie, to chór poprawił te niedociągnięcia. Nie przeszkadzały one polskiej publiczności, która i tak patrzyła na wyświetlane tłumaczenie, poza tym Włosi i Francuzi też mają problemy z niemiecką wymową. Ale język polski i niemiecki mają porównywalny zasób spółgłosek, więc myślę, że przy wystawianiu dalszych dzieł Wagnera, lub w ogóle niemieckiej muzyki operowej, chórowi festiwalowemu przydałyby się dodatkowe ćwiczenia z zakresu wymowy; zwłaszcza jeśli Opera Leśna ma, jak przed laty, przyciągać wagnerianów z całego świata.

Scena z III aktu

Należałoby też lepiej przygotować polską publiczność do odbioru tego typu dzieł. Najlepiej, jakby przed spektaklem ktoś wygłosił krótki wykład wprowadzający. Wagner krytykował popisowość włoskich arii, pokazujących jedynie głos i technikę śpiewaka; dla niego ważniejszy był przekaz treści zawartych w tekście. Dlatego pisał swoje dramaty muzyczne jako całość, aby publiczność nie oklaskiwała poszczególnych części. Tymczasem pierwszego wieczoru w Operze Leśnej widzowie gorącymi brawami przyjęli najpierw uwerturę, a potem duet Senty i Holendra w drugim akcie. To na pewno miły gest, choć nie odpowiada intencjom mistrza z Bayreuth. Co prawda „Latający Holender” to jego wczesne dzieło, w którym pojawiają się dopiero zalążki dramatu muzycznego i „niekończącej się melodii”. Poza tym Tomasz Konieczny zaznaczył podczas inauguracji, że Wagner jest zbyt rzadko wystawiany w Polsce. Nic dziwnego, że nasza publiczność nie jest do niego przyzwyczajona. Z drugiej strony jej reakcja pokazuje, że Polacy nie demonizują Wagnera i potrafią go dobrze przyjąć, mimo historycznego obciążenia. Ogromna w tym zasługa Koniecznego, który przez swą działalność artystyczną i propagatorską stał się ambasadorem twórczości kompozytora w Polsce i na świecie. 

Tak oto dzięki Baltic Opera Festival odżyło „Bayreuth Północy”. Niech więc żyje, rozwija się dalej i poszerza ofertę programową, która z roku na rok powinna być barwniejsza, ciekawsza i ambitniejsza.

Jolanta Łada-Zielke

📸© Baltic Opera Festival, Krzysztof Mystkowski KFP

Oficjalna strona Festiwalu: https://balticoperafestival.pl

Realizatorzy „Latającego Holendra” na Festiwalu Opery Bałtyckiej: 

Kierownictwo muzyczne: Marek Janowski

Koncepcja reżyserska i opieka artystyczna: Tomasz Konieczny

Reżyseria: Łukasz Witt-Michałowski, Barbara Wiśniewska

Przygotowanie muzyczne: Piotr Jaworski, Piotr Mazurek

Korepetytor wokalny i językowy: Piotr Jaworski

Scenografia: Boris Kudlička / Realizacja: Natalia Kitamikado

Kostiumy: Dorothée Roqueplo

Choreografia i ruch sceniczny: Jacek Przybyłowicz

Reżyseria świateł: Bogumił Palewicz


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *