
Na dużej scenie Elbphilharmonie w Hamburgu wystąpi 18 i 19 grudnia Joanna Freszel – polska sopranistka specjalizująca się w wykonawstwie muzyki współczesnej. Ukończyła Wydział Wokalny Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina (UMFC) w Warszawie, w klasie Jadwigi Rappé, oraz podyplomowe Studium Pieśni. Obok kompozycji z XX i XX wieku jej repertuar obejmuje utwory Bacha, Rameau, Donizettiego, Mozarta, Pucciniego, oraz kompozytorów polskich, między innymi Grażyny Bacewicz, Stanisława Moniuszki, Ludomira Różyckiego i Witolda Lutosławskiego. Za swoją debiutancką płytę „Real Life Song“ (DUX, 2015) śpiewaczka otrzymała nagrodę Les Orphees d’Or Prix de la SACD od Académie du Disque Lirique. Występowała na scenach Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie, Teatru Wielkiego w Poznaniu, Krakowie, Estońskiej Opery Narodowej i Teatro Lope de Vega w Sewilli. W pierwszej części wywiadu rozmawiamy o niezwykle interesującym przebiegu jej edukacji.
Jakie miejsce zajmowała muzyka w Pani wszechstronnym wykształceniu?
W wieku siedmiu lat rozpoczęłam naukę w Szkole Muzycznej I stopnia im. Grażyny Bacewicz w Warszawie, w której przedmioty muzyczne wykładane były razem z ogólnokształcącymi. Uczyłam się tam gry na akordeonie, później na moim ukochanym flecie poprzecznym. Jednocześnie dostałam się do chóru dziecięcego przy Teatrze Wielkim i OperzeNarodowej Alla Polacca pod dyrekcją Sabiny Włodarskiej – od niedawna, w wykształconym z niego chórze Artos próbuje swoich sił moja córka (śmiech). Mój „romans” z chórem trwał siedemnaście lat i zazębił się z kolejnymi szczeblami edukacji, które niekoniecznie wiązały się z muzyką. Po ośmioletniej szkole podstawowej podjęłam naukę w liceum językowym z wykładowym francuskim. Przez cały czas śpiewałam w w/w chórze, ale zapragnęłam spróbować swoich sił w piosence rozrywkowej. Udało mi się nawet zająć II miejsce w konkursie Mikrofon dla wszystkich wykonując piosenkę Eurydyki tańczące z repertuaru Anny German. Pamiętam, jak na lekcji języka polskiego w liceum ukradkiem słuchałyśmy z koleżankami retransmisji konkursu ze studia S1 im. W. Lutosławskiego. Kiedy nie dostałam się na wydział rozrywkowy na Bednarskiej, z czasem postanowiłam wrócić do mojej dawnej miłości; tym bardziej, że w chórze opery zawsze doceniano moje umiejętności. Już jako dziecko dostawałam solówki w Tosce, Cyganerii, Wertherze.
A więc pierwsza miłość sama „upomniała się” o Panią?
Nazywam ją żartobliwie „miłością do opery zza kotary” (śmiech). Wiąże się to z inscenizacją Toski, w której występowałam w dzieciństwie jako jeden z ministrantów. Miałam wtedy krótkie włosy, zatem mogłam grać chłopca. W trakcie jednego z przedstawień, schodziłam zwysokich schodków wraz z pozostałymi dziećmi z konstrukcji przypominającej chór kościelny z organami. W ostatniej chwili skręciłam w inną stronę i schowałam się za kotarą, żeby stamtąd posłuchać mojego ulubionego duetu Cavaradossiego i Toski. Podsłuchiwałam w ten sposób najlepszych śpiewaków. Robiłam to wielokrotnie, gdy tylko udało mi się wymknąć, bo pilnowano nas, żebyśmy nie zgubili się na tej najgłębszej scenie operowej w Europie. Mam z tego okresu piękne wspomnienia, na przykład o baletkach, których podeszwy smarowaliśmy pokruszoną kalafonią, żeby się nie ślizgały – dla dziecka były to niemal magiczne rytuały. Rozśpiewywanie, oczekiwanie na wejście na scenę, zapach teatru, zakurzone kurtyny, światło reflektorów, które tak nas oślepiało, tak że nie widzieliśmy publiczności – wszystko to miało niepowtarzalny urok i niesamowity wpływ na mnie jako dziewczynkę. Dlatego podświadomie dążyłam do tego, aby wrócić do śpiewu klasycznego. Miałam wielkie szczęście, że znalazłam się znów po stronie sceny. Inne osoby wracają do teatru jako muzycy orkiestrowi, dyrygenci, albo chórzyści.
Dlaczego studiowała Pani także ochronę środowiska?
Już w trakcie nauki w liceum francuskim zdecydowałam, że chcę dalej uczyć się śpiewu. Ale mam bardzo praktycznych rodziców i mój tato zasugerował mi wybór studiów technicznych. Nie miałam oporów, bo uwielbiam tabelki, wykresy i rozmaite obliczenia. Raczej nie jestem ścisłym umysłem, ale zawsze lubiłam systematyczną i skrupulatną pracę, a przy tym bardzo kochałam przyrodę. Jako dziecko hodowałam w swoim pokoju wiele zwierząt, również ślimaki, ćmy, oczliki. Wolne chwile spędzałam z rodzicami na działce, gdzie pracowałam i wnikliwie obserwowałam świat natury. Wpojony mi przez rodziców szacunek dla istot żywych i sugestia taty sprawiły, że wybrałam ochronę środowiska na SGGW w Warszawie. Będąc na czwartym roku studiów jednak znów zaczęłam myśleć o uczeniu się śpiewu klasycznego. Wtedy też, po kilkunastu latach śpiewania w chórze w altach, dowiedziałam się, że jestem wyższym głosem (śmiech).
Ale nie miała Pani przerwy w śpiewaniu?
Nie, jeszcze wtedy byłam w Alla Polacca, ale już w kameralnym składzie, wyselekcjonowanym z tego olbrzymiego chóru. Sabina Włodarska odeszła już na emeryturę, ale ja wraz z kilkoma innymi ponad dwudziestoletnimi „weterankami” stworzyłam zespół Kamera (aktualnie nazywa się Sirenes), którego dyrygentką została Magdalena Gruziel, moja koleżanka z chóru dziecięcego. Będąc na czwartym roku studiów technicznych doszłam do wniosku, że jeśli chcę dalej rozwijać się w kierunku solowym, to powinnam przestać śpiewać w chórze. To była szalenie trudna decyzja – opuściłam Kamerę z wielkim bólem, bo szkoda mi było rozstawać się z koleżankami i z muzyką, którą wspólnie wykonywałyśmy. Ciekawe, że będąc członkinią chóru, przez paręnaście lat śpiewałam w altach, nie wiedząc, że jestem sopranem. Na pierwszej konsultacji związanej ze śpiewem klasycznym osoba prowadząca rozśpiewała mnie do tak wysokich dźwięków, że sama się zdziwiłam. Potem dostałam się na Wydział Wokalny Szkoły Muzycznej II Stopnia przy ulicy Bednarskiej w Warszawie z pierwszą lokatą.

Ukończyła Pani studia wokalne w klasie profesor Jadwigi Rappé, która jest światowej sławy altem. Czy spotkała się Pani ze stereotypem, że lepiej kiedy sopranistkę uczy sopranistka?
Może rzeczywiście jest lepiej, jeśli nauczyciel prowadzący dysponuje takim samym głosem, choć są wyjątki od reguły, co chyba potwierdzam (śmiech). Nie jestem jedynym sopranem, który prowadziła pani Rappé. Śmieję się, że Ona jest specjalistką od sopranów, podobnie jak na przykład bas Marek Rzepka jest specjalistą od sopranów koloraturowych. Pani Rappé świetnie kształci wszystkie głosy. Jako śpiewaczka posiada ów wszystkich śpiewaków obowiązujący rdzeń emisyjny, którego bazę stanowi głęboki oddech – niskie appoggio – oraz umiejętność śpiewania „na maskę”, wydobywania pięknego, rezonującego dźwięku, temperowania go i zaostrzania, żeby był smukły, strzelisty i swobodnie wchodził w rezonator głowowy. Natomiast sztuką jest przekazanie tego każdemu studentowi z osobna. Myślę, że o wielkości pedagoga świadczy nie posiadana wiedza, ale umiejętność przekazania jej oraz tak zwane „umiejętności miękkie”, czyli swego rodzaju czułość, indywidualne podejście do śpiewaka jako człowieka. Na lekcjach rozmawiamy nie tylko o sprawach zasadnicznych, związanych z zawodem. Dla nas, wrażliwych artystów, bardzo ważne jest, żeby nauczyciel interesował się tym, jak się czujesz, jakie masz problemy w domu. Trzeba na to znaleźć czas, a jednocześnie motywować studenta do robienia szerokiego repertuaru.
Co najbardziej zawdzięcza Pani swojej profesorce?
Pani Rappé zachęcała mnie do inteligentnego poszerzania repertuaru, do znalezienia dla siebie odpowiedniej niszy. Kiedy zorientowała się, jakie mam atuty: umiejętność szybkiego czytania a vista i dosyć elastyczny głos, zaczęła zbierać dla mnie nuty dzieł muzyki współczesnej. I trafiła na bardzo podatny grunt, bo ja uwielbiam rozczytywać patytury, poznawać niekonwencjonalne połączenia harmoniczne i szukać w nich „drugiego dna”. Moja skrupulatność i czasami zbytnia skłonność do drążenia tematu bardzo się tu przydała(śmiech). W ten sposób zaczęłam śpiewać muzykę współczesną.
Słuchając nagrań pieśni współczesnych w Pani wykonaniu zauważyłam, że dysponuje Pani pięknie brzmiącym rejestrem piersiowym. Przy dużych skokach interwałowych „ląduje” Pani płynnie na niskich dźwiękach. Czy tę umiejętność też wpoiła Pani professor Rappé?
Zdecydowanie tak. Najwięcej pracowałyśmy nad wyeliminowaniem moich naleciałości chóralnych, czyli nad nie do końca prawidłowym oddechem i zbyt „szerokim” śpiewaniem, oraz nad passaggio, czyli miejscem, gdzie jeden rejestr przechodzi w drugi . Przejście to powinno być niezauważalne i głównie opiera się na kontrolowaniu ruchów krtani oraz miksowaniu barwy piersiowej oraz tej z tzw. główki. Praca nad passaggio potrafi trwać latami, bo ono potrafi się przesuwać nawet u dojrzałych śpiewaków. Jest to też związane z repertuarem. Niedawno miałam koncert z pianistą Łukaszem Chrzęszczykiem na Zamku Królewskim w Warszawie, podczas którego wykonywałam dziewiętnaście pieśni Paderewskiego, Żeleńskiego, Nowowiejskiego i Noskowskiego. Wszystkie pochodzą mniej więcej z tego samego okresu, ale mają bardzo zróżnicowany charakter. Zrobiłam pewien eksperyment, biorąc na warsztat pieśni do tego samego tekstu Adama Mickiewicza. Każdy z wymienionych kompozytorów opracował go inaczej, jeden na mezzosopran, drugi na sopran. Ta zmiana rejestru w trakcie jednego koncertu jest uciążliwa dla głosu. Dlatego trzeba umieć sobie radzić z „przejściówkami”, nie forsować głosu i płynnie miksować rejestry. Jest mi szalenie miło, że pani poruszyła ten temat, bo była to dla nas zawsze „pięta Achillesa”. Ciągle obawiałyśmy się, że na tym passaggio coś się wydarzy, na przykład pojawią się nosowe dźwięki. Co innego śpiewać osobno dźwięki piersiowe i głowowe, a co innego łączyć je ze sobą. Często głosy koloraturowe mają bardzo świetne doły. Ja jestem sopranem lirycznym i może nie brzmię wirtuozowsko w oktawie małej. Tym milej mi słyszeć Pani komplement na temat osiągania przeze mnie niskich dźwięków – niewątpliwie to osiągnięcie wypracowane z profesor Rappé.
Zapraszamy na drugą część wywiadu z Joanną Freszel już 10 grudnia!
Joanna Freszel – Sopran, trzykrotna stypendystka Ministra Kultury, programu Pro Polonia, ISA2012, odznaczona medalem Magna cum Laude, Stypendium Młoda Polska, Les Orphées d’Or – Prix de la SACD od Académie du Disque Lyrique. Otrzymała nagrodę Koryfeusz za udział w Drachu A. Nowaka do libretta Sz. Twardocha oraz zdobyła Fryderyka za dokonanie nagrania opery ahat-ilī – siostra bogówA. Nowaka do słów O. Tokarczuk.
Nagrodzona m.in. na: Konkursie im. Halskiej, Konkursie im. Szymanowskiego, Konkursie im. Reszków, Belvedere im. Gabor, J:opera Voice Competition isa 12. Finalistka Viotti Competition.
Nagrywała muzykę do filmów, słuchowisk. Brała udział w najważniejszych Festiwalach w Polsce i zagranicą. Współpracuje z Estońską Operą Narodową, Teatrem Wielkim Operą Narodową w Warszawie oraz Teatrem Wielkim w Poznaniu.
Występowała jako Musetta w La Bohème Pucciniego, Vénus i Phrygienne
w Dardanus Rameau, Fiordiligi w Cosi fan tutte Mozarta, Małgorzata w Faust Gounoda, Maszyna w Nici Wołka, Susanna w Figaro gets a divorce Langer, Psyche w Erosie i PsycheRóżyckiego, Inanna w ahat ili Nowaka, Ellenai w Anhellim Przybylskiego, Rozyna
w Cyruliku Sewilskim Rossiniego, Hanna w Strasznym Dworze Moniuszki.
W 2020 wydała swoją drugą płytę Śpiewnik polski (Orphée Classics) a w 2021 Akwarelle, będącą pierwszą fonograficzną rejestracją wszystkich pieśni Grażyny Bacewicz(DUX).
Jest mgr inż. Ochrony Środowiska SGGW w Warszawie. Stopień doktora sztuki z wyróżnieniem uzyskała w 2019.
0 komentarzy