Tegoroczne Bayreuther Festspiele odbyły się już przy pełnej widowni, maseczki zakładano dobrowolnie, ale koronawirus nadal miał wpływ na organizację tego artystycznego wydarzenia. W programie znalazły się koncerty na wolnym powietrzu i dwie nowe inscenizacje oper, w których obsadzie jest mały udział chóru, stwarzającego największe ryzyko masowych zarażeń: „Tristan i Izolda” oraz cały „Pierścień Nibelunga”. Premiera wagnerowskiej tetralogii miała odbyć się dwa lata temu, ale wtedy festiwal został odwołany, natomiast w zeszłym roku wystawiono tylko koncertową „Walkirię”. Otwierający festiwal „Tristan…” wzbudził zachwyt, a „Pierścień Nibelunga” – rozczarowanie. Zdaniem wielu niemieckich krytyków, reżyser Valentin Schwab za bardzo „uwspółcześnił” jego treść.  

Niektóre partie  w „Pierścieniu…” obsadzono podwójnie. Łotewski bas-baryton Egils Silins kreował Wotana w „Złocie Renu”, natomiast w „Walkirii” i w „Zygrfrydzie” partię tę zaśpiewał Tomasz Konieczny. W roli Brunhildy wystąpiły Iréne Theorin („Walkiria” i „Zmierzch bogów”) oraz Daniela Köhler („Zygfryd”). Christa Mayer zabłysnęła jako Fricka, Waltraute i Schwertleite, natomiast Elisabeth Teige w rolach Freji i Gutrune. Stephen Gould zaśpiewał po raz kolejny Tristana oraz Zygrfyda w „Zmierzchu bogów”. Rekordzistą był znany naszym czytelnikom Georg Zeppenfeld, występujący w pięciu rolach: Króla Marka w „Tristanie i Izoldzie”, Króla Henryka Ptasznika w „Lohengrinie”,  Landgrafa Hermanna w „Tannhäuserze”, Hundiga w „Walkirii”, oraz Dalanda w „Holendrze tułaczu”.  

Wir namiętności i zachwiania dynamiczne

„Tylko silni ludzie znają miłość, tylko miłość uchwyci piękno, tylko piękno tworzy sztukę”-pisał Ryszard Wagner w eseju „Sztuka i rewolucja” w 1849 roku. W jego najbardziej znanej operze o miłości pojawiły się na scenie silne osobowości artystyczne i można śmiało powiedzieć, że piękno ich głosów i gry aktorskiej stworzyło sztukę na najwyższym poziomie. 

Reżyser Roland Schwab nawiązał do poematu „Filemon i Baucis” Owidiusza, której bohaterowie po śmierci zamienili się w drzewa, splecione ze sobą korzeniami. Piero Vinciguerra ukazuje ten motyw w scenografii.  To o tyle trafna interepretacja, że według legendy o Tristanie i Izoldzie, ich groby splotły gałęzie głogu. W akcji scenicznej biorą udział trzy pary statystów w różnym wieku, które symbolizują trzy etapy miłości: dziecięcą, młodzieńczą i dojrzałą. Muzyka doskonale współgra z efektami świetlnymi na podłodze, które najpierw ukazują spokojną wodę, potem pojawiają się na niej krwawe plamy (nawiązanie do morderstwa Morolda przez Tristana), następnie wir, który nieubłaganie wciąga dwoje kochanków. W drugim i trzecim akcie jest to gwiaździste niebo. 

Stephen Gould wykonuje partię Tristana z ciepłem i żarliwością, a w trzecim akcie jego głos nabiera dramatyzmu. Catherine Foster jako Izolda jest świetna we fragmentach dramatycznych. Georg Zeppenfeld czarował publiczność swoim głębokim i prezycyzyjnym basem, oraz nieskazitelną dykcją. Odtwórców pozostałych ról, a więc Jekaterina Gubanova (Brangäne), Markus Eiche (Kurwenal), Olafur Sigurdarson (Melot), Jorge Rodriguez-Norton (Hirt), Raimund Nolte (Ein Helmsman) i Siyabonga Maqungo (Junger Seemann) nagrodzono równie burzliwym aplauzem. 

Orkiestra pod dyrekcją Markusa Poschnera grała z werwą i brawurą, choć miejscami za głośno. Prawie zupełnie zagłuszyła pierwsze wejście Kurwenala i ostatnie Króla Marka. Chór był natomiast doskonale słyszalny, choć śpiewał za kulisami. Za to pierwsze frazy „Tristana…”, które mają być wykonane – zgodnie z zaleceniem kompozytora – „powoli i leniwie” dyrygent poprowadził z niesamowitą precyzją. Mimo dwukrotnie zachwianych proporcji dynamicznych, wykonanie „Tristana…” bardzo podobało się publiczności. 

Najstarsi wagnerianie zachwyceni polskim Wotanem

Tomasz Konieczny już rok temu zastąpił w partii Wotana Günthera Groisböcka, który wycofał się po próbie generalnej. W tym sezonie pierwotnie przewidziano do tej roli Johna Lundgrena, ale w czerwcu organizatorzy festiwalu zmienili zdanie. Wybór Tomasza Koniecznego okazał się trafny, bo ma on tę partię ośpiewaną i przemyślaną pod względem aktorskim. W produkcji Schwarza stworzył postać wielowymiarową, pełną sprzeczności, a przy tym bardzo wzruszającą. Wotan, „zdegradowany” przez reżysera do roli biznesmena prowadzącego szemrane interesy, jawi się jako człowiek bezwzględny i żądny władzy, ale uległy wobec małżonki-Fricki, a także czuły i kochający w stosunku do córki, której ukaranie przychodzi mu z wielkim trudem. W scenie po pożegnaniu Brunhildy, jego śpiew przypomina zduszony płacz, ale każde słowo jest zrozumiałe. Kunszt wokalny i aktorski Koniecznego docenili najstarsi i najbardziej wybredni bywalcy festiwalu. Zawzięcie krytykowali reżyserię, ale na dźwięk nazwiska „Konieczny” twarze im się rozjaśniały i zapewniali, że dla takiego Wotana warto było obejrzeć „Walkirię” i „Zygfryda”. 

Dyrygent Cornelius Meister miał początkowo poprowadzić „Tristana i Izoldę”, a „Pierścień Nibelunga” Pietari Inkinenktóry w czasie prób zaraził się koronawirusem. Meister zastąpił go za pulpitem, jak się okazało, na cały sezon. Po premierze niemieckojęzyczna prasa zarzucała mu zbyt wolne tempa, wahania rytmiczne i niewłaściwie stosowaną dynamikę. Ale u niego to kwestia wprawy, bo drugie przedstawienia poprowadził już z większym zaangażowaniem i precyzją. Niektóre fragmenty brzmiały nierówno, ale większość festiwalowych gości uznała to za wybaczalne. Wprawdzie tylko „Zygfryda” publiczność przyjęła bez buczenia, ale wierzę, że interpretacja największego dzieła Wagnera w wydaniu Meistera rozwinie się w pożądanym kierunku. 

Reżyser Valentin Schwarz uczynił germańskich bogów zwykłymi ludźmi i połączył ich więzami rodzinnymi z innymi bohaterami. Wotan i Alberyk to bracia-bliźniacy, z których pierwszy jest bogatym przedsiębiorcą, a drugi nieudacznikiem. Ale to Alberyk ma syna, czyli „złoto Renu”, a później wykuty z niego pierścień. Skarb Nibelunga uosabiają w tej inscenizacji dzieci, które są przyszłością każdej cywilizacji: mały Hagen i Brunhilda. W kolejnych częściach widzowie obserwują ich „dorastanie” do postaci wymyślonych przez Wagnera, przy czym rolę młodego Hagena gra w „Zygfrydzie” statysta, bo w oryginale pojawia się on dopiero w „Zmierzchu bogów”. Dojrzały Hagen jest zimny i okrutny, bo wszyscy chcieli mieć go u siebie, ale nikt tak naprawdę się o niego nie troszczył. Moim zdaniem to ciekawa linia interpretacyjna. 

Starsi wagnerianie nie mogą pogodzić się z tym, że Wotan macha pistoletem zamiast włócznią, Fafner to umierający „ojciec chrzestny” mafii, a miecz Nothung zastępuje szpada. 

Rażą ich też drastyczne sceny z udziałem dzieci jako statystów. W „Zmierzchu bogów”   Brunhilda i Zygfryd mają syna, któremu Gunther (Michael Kupfer-Radecky) zasłania oczy, po czym przywiązuje go do krzesła i gwałci jego matkę. Co prawda Kupfer-Radecky pokazuje to symbolicznie, za pomocą kilku ruchów, jednak widzowie nie mają wątpliwości, o jaką czynność chodzi. Zyglinda jest w ciąży, kiedy Zygmunt przybywa do domu Hundiga, pojawia się więc pytanie, kto jest ojcem Zygfryda. Oprócz Hundiga drugim kandydatem jest Wotan, ale tego reżyser nie doprecyzował. 

Brunhilda do wymiany 

Można zagubić się wśród zawiłości interpretacyjnych „Pierścienia Nibelunga”, ale nie sposób nie zauważyć wybitnych śpiewaków. Oprócz wyżej wymienionych gwiazd festiwalu na uwagę zasługuje mezzosopranistka Okka von der Damerau (Erda i Pierwsza Norna), której głos ma przepiękną, ciemną barwę. Daniel Kirch jako Loge i Arnold Bezuyen (Mime) stworzyli wybitne postacie charakterystyczne, równie dobrzy byli Wilhelm Schwinghammer i Jens-Erik Aasbø w rolach Fafnera i Fasolta. Podczas „Walkirii” z rozkoszą słuchałam tercetu złożonego z Lise Davidsen (Zyglinda), Klausa Floriana Vogta jako Zygmunta i Georga Zeppenfelda. Tenor Andreas Schager podbił serca publiczności jako młody Zygfryd. Podziwiam jego kondycję wokalną, bo w trzecim akcie było już słychać zmęczenie w jego głosie, któremu dzielnie się opierał. Partnerująca mu Daniela Köhler dodała Brunhildzie uroku i świeżości. Sopranistka ma mocny głos i gęste vibrato, które dozuje bardzo umiejętnie. Dziwiliśmy się, dlaczego nie przydzielono jej całej partii Brunhildy. Urocza i doskonała technicznie jest też Alexandra Steiner jako Głos Leśnego Ptaka. Podczas premiery „Walkirii”Michael Kupfer-Radecky zastąpił w trzecim akcie Tomasza Koniecznego, który uległ kontuzji, kiedy załamało się pod nim oparcie krzesła. W „Zmierzchu bogów” Kupfer-Radecky wcielił się wspaniale pod względem wokalnym i aktorskim w psychopatycznego Gunthera. 

Nie wszyscy artyści spełniali festiwalowe wymogi. Iréne Theorin skrytykowano już rok temu za  jej rozchwiane, niekontrolowane vibrato, zbyt agresywnie brane wysokie dźwięki i ostry rejestr piersiowy. Wszystko to czyni jej Brunhildę postacią niemal groteskową. W„Zmierzchu bogów” wypadła znacznie gorzej niż w „Walkirii” i prawie połowa widowni buczała po jej wyjściu przed kurtynę. 

W prasie pojawiają się spostrzeżenia, że poziom festiwalu w Bayreuth staje się coraz gorszy, a jego publiczność się starzeje. Wprawdzie widownia nadal jest zapełniona do ostatniego miejsca, chętnych na pokątny zakup biletów też nie brakuje, ale przypuszczalnie ma się to zmienić w niedalekiej przyszłości. Obecna średnia wieku widzów wynosi około 50 lat. Organizatorzy zapraszają studentów miejscowego uniwersytetu na próby generalne, ale ogólnie rzecz biorąc festiwal nie ma odpowiedniej oferty dla młodych ludzi, którzy w większości kojarzą Wagnera z antysemityzmem i nazizmem. Na specjalne inscenizacje oper Wagnera dla dzieci przyjeżdża wyłącznie niemieckojęzyczna publiczność. Myślę, że w celu „odmłodzenia” Bayreuther Festspiele, jego kierownictwo powinno odnowić współpracę z odbywającym się równolegle Festival junger Künstler Bayreuth i umożliwić jego uczestnikom oglądanie przedstawień w Festspielhaus. Na ten festiwal przybywa młodzież z różnych, także egzotycznych krajów, do których może zawieźć  niezapomniane wrażenia z Zielonego Wzgórza i zachęcić swoich rodaków do odwiedzenia tego miejsca. 

W tym roku nie było transmisji przedstawień operowych w bajrojckich kinach. Pomysł ten chwalili sobie zwłaszcza starsi mieszkańcy miasta, dla których krzesła w Festspielhaus są za twarde i można zasłabnąć z gorąca w jego nieklimatyzowanym wnętrzu. W jednym z kin pojawił się tylko „Zmierzch bogów”, ale jeśli ktoś nie oglądał trzech pierwszych części, to nic z tego nie zrozumiał. Czy warto więc rezygnować z działań, które przynoszą korzyść zarówno publiczności jak i organizatorom? Może powrót do tego, co było dobre w przeszłości sprawi, że nie sprawdzą się czarne prognozy zwiastujące spadek zainteresowania tą imprezą.

Jolanta Łada-Zielke 


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *